Powstało już trochę filmów na podstawie gier (lub nawiązujących do gry), część była świetna (Silent Hill), część nie powinna nigdy powstać (np. Tekken). Halo można zaliczyć do filmów leżących pośrodku – nie jest genialny, ale nie jest też słaby. Taka doskonała pozycja na odstresowanie się, odpoczęcie przed ekranem telewizora.
Najważniejszą rzeczą jest to, że film opowiada o uniwersum gry Halo. Jeżeli ktoś, tak jak ja, nigdy z grą nie miał styczności, to po prostu obejrzy przyjemny dla oka film o rozterkach kadetów szkolących się do wojny i fajnie skręcone sceny walki (nie wręcz i nie bronią białą). W filmie nic nie jest wyjaśnione z uniwersum gry – wiadomo tylko, że trwa wojna z rebeliantami. Nie jest powiedziane dlaczego? Kim są rebelianci? W pewnym momencie pojawia się jeszcze trzecia „frakcja”, o której też zupełnie nic nie wiemy i nic do końca nie zostaje wyjaśnione. Zaś dla fanów kolejnych części tej gry jest to pozycja, która wprowadza w fabułę „Halo 4” czyli można powiedzieć – pozycja obowiązkowa.
Fabuła to bardziej opowieść o życiu kadetów, co nieco dowiadujemy się czegoś o nich samych, przede wszystkim o kadecie Laskym, którego brat walczy już z rebeliantami. W związku z taką fabułą, przez 90% filmu nie ma akcji. Ale mimo to nic się nie dłuży, obraz ogląda się przyjemnie. Muszę też przyznać, że jak już w filmie doszło do walki, to była ona przedstawiona bardzo miło dla oka. Kamera była prowadzona dynamicznie, tak, że widz mógł się poczuć jakby dosłownie sam uczestniczył w danych wydarzeniach i oglądał je z perspektywy pierwszej osoby. W filmie także bardzo zadbano o stronę wizualną otoczenia – wygląd całego centrum szkolenia kadetów, broni, pojazdów, przeciwników jest świetnie zrobiony, dopracowany.
W filmie występują sami mało znani aktorzy, dwie twarze tylko kojarzyłem z innych filmów, a tak to pierwszy raz widziałem resztę. Każdy zagrał jednak przyzwoicie, dobrze wpasował się w swoją rolę i tutaj nic filmowi nie mogę zarzucić.
Miłe kino SF na spokojny, odstresowujący wieczór.
6/10